wtorek, 10 sierpnia 2010

Kochałem Marka Hłasko...



Końcówki to wspaniały tom rozmów z naszym legendarnym krytykiem literackim Henrykiem Berezą. Rozmawia Adam Wiedemann i Piotr Czerniawski.


Dowiedziałem się wielu nowych faktów,a również sądów o polskiej literaturze współczesnej rozumianej dość szeroko, od końca socrealizmu po lata 90te. Ten wywiad-rzekę, jak również myślę można określić tę książkę, odbyto w latach 90tych, zaś pierwsze wydanie miało miejsce dopiero w tym roku. Być może dlatego, że Bereza wspomina wielokrotnie o swojej miłości do Marka Hłaski, o tym, że miłość Marka była szlachetniejsza, niż jego. Mówi również o innych kolegach pisarzach, wobec których sugeruje, że również są homoseksualni, jak np. mówiąc o Januszu Głowackim. W latach 90tych w Polsce ta książka nie mogłaby się ukazać. Przynajmniej trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Bereza wielokrotnie powraca do pisarzy o orientacji homoseksualnej, do Prusta, do Jarosława Iwaszkiewicza czy Michała Witkowskiego. O "Lubiewie" Witkowskiego bardzo szybko wspomina odnośnie swojego dawnego kolegi Krzeczkowskiego, który prowadził życie bon wiwanta w PRL i był ponoć znaną ciotą w wyższych kręgach władzy. Bereza wspomina, że Janusz Głowacki był podopiecznym literackim Andrzejewskiego. Później, kiedy się kolegowali, Głowacki dawał do czytania swoje felietony, które Bereza ulepszał dając pomysły ze sfery językowej rewolucji. Pamiętam, że w pamiętniku Z głowy jest mowa o recenzjach teatralnych w Kulturze. Czy chodziło o te właśnie felietony? Naczelny krytyk PRL wymyślił kilka tytułów opowiadań: Moc truchleje, Kopciuch, Obciach, My sweet Raskolnikow.

Nie wszystkie osoby, o których opowiada legendarny krytyk literacki, są mi dobrze znane, ale dość bliską osobą na pewno jest dla mnie Jan Himilsbach, którego wielokrotnie oglądałem choćby w Rejsie, kiedyś nawet przeczytałem jego tom opowiadań. Miał  kiedyś przyjechać do Kaziemierza, do Marka Hłaski. Marek w Kazimierzu spędzał czas z Berezą.  Wypili we trójkę kawkę, bo według słów Henryka Himilsbach autentycznie kochał Marka, być może autentycznie kochał tylko Hłaskę, co było dla niego oczywistością. O jego prozie:  Himilsbach tak żyje, że on ma prawo mieć w dupie całą literaturę - użyłem słów w dupie, co było na początku lat sześćdziesiątych pewnym ewenementem - i może pisać, jak chce. O Andrzeju Łuczeńczyku, że rozmowy z nim były takie jak jego pisanie, odzywkami jednowyrazowymi, nie zaś rozmowami intelektualnymi w stylu krakowskim.

 W podręcznikach do literatury najwięcej chyba miejsca poświęca się uwagi lansowaniu przez Berezę prowincjonalnego pisarza Jana Drzeżdżona, że to jego odkrycie ten pisarz i dalej tym podobnie. Tymczasem w tej książce krytyk cieniuje swoje sądy o twórczości Drzeżdżona. Zaznacza jednak, że mimo swej wielkiej objętości Karamoro rozeszło się w dwudziestu tysiącach egzemplarzy. O Cierpieniach więźnia Feliksa napisał: połączenie genialności w myśleniu z jakimś nużącym niedostatkiem formy artystycznej. Absurdalizm w Wozie Drzymały.  Ale opowiadania Drzeżdżona są urzekające, tak mu się podobały, że szalenie chciał pojechać nad morze, by zobaczyć jaki jest Drzeżdżon.

Ciekawa jest więź pomiędzy naczelnym, a Adolfem Rudnickim, którego bardzo sobie cenił. Kiedyś w latach 50tych był pierwszy raz w jego mieszkaniu na jakby to przesłuchaniu, wybadaniu. O szczegółach jednak słowa nie padają. Opowiadania Rudnickiego określa jako przypowieści, zupełnie swobodne, na skojarzeniach oparte, nieskończone erupcje emocji wewnętrznych, nastawień wewnętrznych. O Januszu Rudnickim, który mieszka w Hamburgu: (...) I już nie wiem, czy to nie jest najprawdziwsza miłość, i to wzajemna, bo ja za Januszem Rudnickim przepadam i on robi wszystko, żebym ja myślał, że on też bardzo mnie lubi, że on też za mną przepada.

Naczelny zawsze podziwiał twórczość Iwaszkiewicza, czytał go całego i do dziś to robi. Kiedy Iwaszkiewicz był naczelnym Twórczości, Bereza przejął dział prozy. Iwaszkiewicz miał do niego pełne zaufanie i ponoć nigdy się nie wtrącał w oceny i drukowanie nowych nazwisk. W ogóle Iwaszkiewicz zachowywał kumpelskie stosunki ze swoimi współpracownikami. Problem miał tylko z donosami, które przychodziły na niego do Iwaszkiewicza. Np. po publikacji Kirsha`Obrazki, ach obrazki, były donosy z Warszawy, Krakowa, Moskwy, że drukuje się rzeczy wulgarne. Również po publikacji powieści Marka Słyka W barszczu. Powieść Słyka bardzo się podobała Kotowi Jeleńskiemu, który pisał, że jak my Polacy możemy się skarżyć na literaturę polską, skoro jest coś takiego, co przypomina takich i owakich pisarzy francuskich.

Naczelny ściął się z Błońskim, czyli tzw. szkołą krakowską. Błoński, również bardzo znany i legendarny już krytyk literacki, związany z UJ, w książce Zmiana warty potraktował literaturę kręgu Współczesności jako pewne zjawisko socjologiczne, ale bez większej wartości. Bereza mówi, że potraktował to trochę jak atak na swoją osobę. Bardzo sobie przecież cenił wczesną prozę Marka Nowakowskiego ( Sielanka, Benek kwiaciarz) , Edwarda Stachurę i Marka Słyka, a doceniał Stanisława Grochowiaka.

.
Bereza wspomina wiele różnych osób i ich utwory, które właściwie trudno opisywać dokładniej, ale chyba warto zaznaczyć, że w swoich wypowiedziach wspomina jeszcze o: książce Jacka Krakowskiego Klucze nieba i piekła, o prozie Nataszy Goerke, Izabeli Filipiak, Andrzeja Łuczeńczyka: Gwiezdny książę, Źródło, Dariuszu Bitnerze, Andrzeju Sosnowskim, Dariuszu Foksie, Bohdanie Zadurze. Darek Foks pracuje w Twórczości, nie czytałem jego książek, a chyba warto, bo nawiązują one do interesującej mnie popularnej literatury amerykańskiej, o ile Don Dellillo, Paula Austera, Palahniuka, czy McCarthyego można uznać za popularną. Mówiąc szczerze, nie wiem. Foks według naczelnego potrafi iść śladami literatury kowbojskiej i pokazać co się nam może przytrafić w obecnym świecie.


Henryk Bereza wielokrotnie mówi o miłosnych stosunkach z pisarzami, w pewnym fragmencie swoich wypowiedzi padają takie słowa:
Coś się kończyło u mnie, powiedzmy, w takiej miłosno-literackiej przygodzie, jak stosunek do Adolfa Rudnickiego czy do Jerzego Andrzejewskiego, czy w mniejszym sensie do Bohdana Czeszki i ze starszych pisarzy do Teodora Parnickiego.  Wyczerpała się moja fascynacja jego pisarstwem, jak gdyby przestało mi się chcieć poświęcać miesiąc na studiowanie wielkiej powieści, a to przy moim czytaniu wymagało studiowania, nie chciało mi się tego robić. Pamiętam, że Dorota Heck z Uniwersytetu Wrocławskiego była oczarowana fantazją Parnickiego.

U Konwickiego bardzo mu się podoba Dziura w niebie, Sennik współczesny, Zwierzoczłekoupiór, Wniebowstąpienie. Za największych pisarzy uważa Faulknera, Prousta, Duuna, Vesaasa, Gutersloha. Mówi: Ja teraz Gutersloha czytam bądź w przekładzie polskim, bądź w tekstach niemieckich, mogę czytać po stroniczce i jest to zawsze gwarantowana satysfakcja  literacka w najlepszym gatunku. NIe czyta czytadeł, czyta tylko dobrą literaturę, bo tylko ona daje mu przyjemność: Marka Hłaskę, Stachurę, Leca, Rudnickiego, Malewską, Myśliwskiego. Wszystko co było najlepsze w powieści podróżniczej można odnaleźć u Tabucchimiego. U Gombrowicza bardzo ceni Opętanych. W Opętanych jest wszystko prawomocne, można otworzyć egzemplarz Opętanych i powiedzieć, że to jest właśnie to, co się myśli, mówiąc, używając takiego określenia, takiego sformułowania.

W którymś ze Znaków Jarosław Klejnocki miał pisać o szkole interpretacji Jana Błońskiego i szkoły lektury Berezy. Szkoła Berezy miała wynikać z intuicji, co bardzo oburzyło narratora tego wywiadu-rzeki. Naczelny nie bardzo rozumie dlaczego Błoński jest uczony, a on nie. Na usprawiedliwienie dodaje, że w jego tekstach krytycznych jest sto doktoratów i piętnaście habilitacji. Podaje przykład prac doktorskich, które dwadzieścia stron o jakimś pisarzu rozrabiają w mętnej wodzie na dwieście. Dodaje, że nie pisze językiem akademickim, tylko swoim językiem, w którym jego zdania mają ukryte treści, by je odczytać trzeba wykazać dobrą wolę, by zrozumieć co one znaczą. Bereza zarzuca krytyce uniwersyteckiej i tradycyjnej historii literatury, że stawia sobie ona jakąś tezę i próbuje udowodnić wybierając z rozłożonego utworu  jakiś jeden element, jedną strukturę. I rzeczywiście tak jest, książki literaturoznawcze, które powstają na polonistykach zwykle dotyczą czegoś bardzo konkretnego, np. symbolu, śmierci, archetypów, schematów literatury popularnej, fantazmatów, figur wyobraźni, ironii, tekstowości, intertesktualności, odbiorcy, strukturalizmu, poststrukturalizmu, itd. Legendarny krytyk zaś uważa, że dobrze obcować z dziełem można tylko odbierając je całościowo, bez ograniczania się do pewnych elementów czy struktur. Wówczas dopiero można rozpoznać zakres oryginalności, jakie dzieło literackie ujawnia możliwości. Historycy literatury zaś mają pozorny czy udawany kontakt z literaturą, warunkowany tezą, jaką ma się na temat całej epoki albo całej twórczości pisarza w powiązaniu z koncepcją epoki i jeśli nawet biorą do ręki utwory, to tylko po to, żeby stronniczo, jednostronnie, użytkowo dla swoich celów spojrzeć na utwory literackie.

Pod koniec  Końcówek naczelny stwierdza, że człowiek właściwie może nie czuć tragizmu istnienia właściwie tylko wtedy, gdy jest głupi. Jeśli nie jest głupi, jeśli ma wrażliwość, ma wyobraźnię, to tragizm musi być fundamentem jego stosunku do świata. Tym łatwiej mu wtedy przychodzi dostrzeganie przyjemności życia, na przykład porannego słońca, zasłyszanego słowa na ulicy, z dobrego powiedzenia znajomych przy kawiarnianym stoliku, z tekstu literackiego. Sztuka jest łaską, którą nam dano, żeby w nieszczęściu, w tragizmie, w uplątaniu, w całej koszmarności świata była jakąś jasnością, jakimś promieniem dobra. Literatura, żeby miała sens, musi stawiać sobie nowe zadania artystyczne, bez tego w ogóle nie istnieje. W prozie nowe ambicje artystyczne zaczęły się pojawiać w latach 60tych: u Mirona Białoszewskiego, Stanisława Czycza, Tadeusza Nowaka, Mariana Pilota, Wiesława Myśliwskiego, Edwarda Redlińskiego, Andrzeja Kuśniewicza, Edwardy Stachury. W latach 70tych powstała książeczka Świat nie przedstawiony, która cofała literaturę do literackiego pozytywizmu! Do jakiegoś odpustowego realizmu. Powraca znowu do Marka Słyka, którego prozę uważa za wielką fabułę. Olgi Tokarczuk zaś nie ceni, że to kontynuacja tradycyjnego pisarstwa na sposób Poli Gojawiczyńskiej, że ona podaje fabułę tak, jak to robiono w XIX wieku, czyli w sposób komentatorski. W pisarzach Andrzeju Barcie i Stefanie Chwinie nie widzi pisarzy przyszłości. Podobnie Paweł Huelle, podobno pisze felietony w GW i słusznie, dodaje Bereza. Świetnym prozaikiem był Jakub Wojcieciechowski, robotnik, który napisał Żywot własny robotnika. Pierwszy raz o tym dziele usłyszałem w Krakowskiej Szkole Scenariuszowej na wykładach z literatury współczesnej prowadzonych przez Piotra Mareckiego. To wielka fabuła, taka jak u Ryszarda Schuberta, którego twórczość jest podobna do grupy Oulipo we Francji. Jakub Wojciechowski, to nie tylko dokument socjologiczny, ale również dokument artystyczny. To mogłaby być polska wersja Odysei. Tu już zaczyna się literatura stanu wojennego: Cisza Bohdana Zadury, Po bólu Krystyny Sakowicz, Rak Dariusza Bitnera, świetny Oficer Tadeusza Siejaka, Proces 11 Pawła Przywary (siedemnastolatka wówczas).

Credo Berezy to popieranie różnych dążności artystycznych i tego czy z tych dążności może coś wyniknąć. Wielka postać polskiej literatury, niewątpliwie. Ze względów zdrowotnych czyta obecnie mniej, głównie poezję. W Recyclingu Różewicza widzi pierworodność słowa, że nawet Pound nie jest w stanie powiedzieć tyle o mechanizmach świata. Najwybitniejszą polską prozą są Pamiętniki Paska, która to literatura polską kulturę, jej obłędy, jej chorobliwości, jej wspaniałości pokazuje w najpiękniejszym literackim kształcie. Oryginalnością Pamiętnikom Paska dorównują wojenne dzienniki Leopolda Buczkowskiego, proza Jakuba Wojciechowskiego, Drzeżdżon i jego absurdalizm w późnych dziełach.




Końcówki. Henryk Bereza mówi.
Adam Wiedemann, Piotr Czerniawski
Korporacja Ha!art
Kraków 2010

Brak komentarzy: