środa, 28 kwietnia 2010

Oni wolą nie



Chodzi o słowo "nie" przeciwko wszelakiej opresji, z którą może się zetknąć człowiek w obecnych czasach.
Wolałbym nie mówi bohater noweli Hermana Melville`a: "Bartleby, skryba. Opowieść z Wall Street". Zachowanie bohatera dokładnie wyjaśnia Grzegorz Jankowicz we wstępie do antologii krótkich opowiadań zatytułowanych "Wolałbym nie". I kogoż my tu mamy? Same tuzy młodego literackiego pokolenia.
Jak każdy krytyk mam prawo również do swojego prywatnego zdania, mam pewne gusta i odczucia.

Pierwsza w zbiorze jest Sylwia Chutnik, jej bohaterka sprzeciwia się pracy w biurze, nienawidzi takiej pracy. Więcej nie pamiętam.

Kolejne opowiadanie kolegi Czerskiego na długo mi utkwiło w pamięci. Nie streszczę go, ale muszę napisać, że skojarzyło mi się ono z opowiadaniem pewnego Amerykanina ze zbioru opowiadań w miarę młodego amerykańskiego pokolenia literackiego, zebranych przez Zadie Smith. Zbiór nosi wymowny tytuł "Poparzone dzieci ameryki", a autorem jest George Saunders i jego "Umiem mówić!". Opowiadanie jest w formie listu sprzedawcy sklepu do klientki. Sprzedawca usprawiedliwia produkt przed niezadowoloną klientką. Chodzi o maskę zakładaną na kilkumiesięczne dziecko. Maska przylega dokładnie do twarzy dziecka. Mówi różne słowa i zdania, a usta maski wyglądają jak usta dziecka. Firma sprzedająca Symulusta daje radość rodzicom, bo zamiast gu-gu mogą słuchać ciekawych i mądrych zdań wypowiadanych przez małe dziecko. Sprzedawca oferuje klientce nowy typ maski z większą ilością zdań i wyrażeń. Opowiadanie czyta się z narastającą grozą. Opowiadanie Piotra Czerskiego "Bramka" jest podobnie sugestywne i trochę efekciarskie jak amerykańskiego kolegi po piórze, ale nie tak dobrze skonstruowane. "Bramka" nie do końca utrzymuje powagę realizmu.

 Jacek Dehnel opisał dość makabryczną fotografię przedstawiającą młodego Niemca, którego twarz zjada toczeń. Pisarz wyobraża sobie, do jakich prac mógłby być zatrudniony człowiek ze zdjęcia. Do garbowania skór, do opróżniania latryn, do wyłapywania wściekłych psów. Te snucia i domysły narratora są niezwykłe. Duży plus dla tego opowiadania.

Na bardzo oryginalnym pomyśle oparte jest opowiadanie Łukasza Orbitowskiego "Omega". Bohater - pisarz upodabnia się do postaci, które opisuje. Skojarzyło mi się to z "Zeligiem" Woody Allena.

Niezwykle ciekawie kończy się opowiadanie Michała Zygmunta, zaiste pracownik wypożyczalni wideo wzbił się na wyżyny żartu.

Ogólnie mogę więc pochwalić tę antologię krótkiego opowiadania. Jedyna uwaga jest taka, jaką kiedyś skierowałem do Tomasza Piątka. Że za krótko. Otóż to. Piątek zaczął pisać dłuższą prozę, np. Pałac Ostrogskich i zaczęło to wszystko jeszcze lepiej brzmieć. Za ostatnią książkę był nominowany do Nike. Tak samo w tym przypadku tej antologii. Opowiadania dwa lub kilka razy dłuższe, byłyby jeszcze lepsze. Czasami tak jest, że chciałoby się coś czytać dalej, ma się to poczucie, że historia została za szybko opowiedziana, albo że jest za krótka. Następnym razem powinno być lepiej, czego wydawcy i autorom serdecznie życzę.



Wolałbym nie
Ha!art
Kraków 2009

środa, 21 kwietnia 2010

"Cząstki elemntarne" jako falsyfikowalny dokument.

           
           "Cząstki elementarne" jak pamiętamy kończą się konsekwencjami prac Dzierżyńskiego. Kiedy umiera na raka jego przyjaciółka, wiecznie smutny fizyk zajmuje się problemami naukowymi, o których rozmyśla podczas swojego urlopu.                   

             Po serii badań biotechnologicznych w Irlandii, Dzierżyński tworzy niesamowitą teorię o właściwościach ludzkiego kodu dna. Zaraz potem umiera. Jego badania rozpropagowuje na całym świecie młody naukowiec Hubczejak o charyzmatycznej osobowości.

Taką informację podaje narrator:
"Oczywiście praktyczne konsekwencje tego faktu przyprawiały o zawrót głowy: każdy kod genetyczny, niezależnie od jego złożoności, mógł być zapisany ponownie w standardowej formie, strukturalnie stabilnej, odpornej na zaburzenia i mutacje. Każda komórka mogła więc zostać wyposażona w zdolność nieskończonego kolejnego powielania samej siebie. Każdy gatunek zwierzęcy, niezależnie od stopnia ewolucji, mógł zostać przemieniony w gatunek pokrewny, reprodukowalny przez klonowanie i nieśmiertelny."

Hubczejakowi udaje się uzyskać fundusze na badania a potem seryjną produkcję nowego gatunku ludzi, bez płci, o takich samych genach, podobnych do siebie jak bracia bliźniacy. O co chodziło Dzierżyńskiemu? A zarazam o co chodzi autorowi tej książki? Jest to naukowa odpowiedź na samotność człowieka, której nie potrafi przezwyciężyć ze względu na swoją płeć. Mówimy oczywiście o osobnikach heteroseksualnych, takich jak bohaterowie cząstek. Naukowiec dochodzi do wniosku, że przyczyną ludzkich niepowodzeń życiowych - jego zbyt późny związek z przyjaciółką poznaną jeszcze w dzieciństwie - są zbyt duże różnice pomiędzy ludźmi.
Dzierżyński chce by: "ludzkość zniknęła; ludzkość ma dać początek nowemu gatunkowi, pozbawionemu płci i nieśmiertelnemu, który przezwycięży problem indywidualizmu, rozłąki i troski o przyszłość."

Hubczejak prawdopodobnie stworzył nowy gatunek ludzki na podobieństwo kobiet, skoro lansował hasło: "PRZYSZŁOŚĆ NALEŻY DO RODZAJU ŻEŃSKIEGO."

Problem zaniku przyjemności wynikających z uprawiania seksu został rozwiązany w tym nowym świecie poprzez przeniesienie na całą skórę ciałek krausego, odpowiadających za odczuwanie rozkoszy.Nowy gatunek ludzki, nowa rasa zaludniła ziemię 50 lat po śmierci Dzierżyńskiego.
Narrator należy już do nowej rasy, pisze:
"Po zerwaniu ojcowskiej więzi, która nas łączyła z ludzkością - żyjemy. Według oceny ludzi żyjemy szczęśliwi; to prawda, że umieliśmy wyzowlić się z sideł egoizmu, okrucieństwa i gniewu, których oni nie mogli przezwyciężyć; nasze egzystencje różnią się od siebie. Nauka i sztuka ciągle istnieją w naszym społeczeństwie, lecz trzeba przyznać, że poszukiwanie Prawdy i Piękna , w mniejszym stopniu motywowane przez bodziec indywidualnej próżności, stało się celem mniej pożądanym i nie tak niezbędnym. Ludziom dawnej rasy nasz świat wydaje zdaje się rajem. Zresztą czasem sami sobie nadajemy - w sposób co prawda nieco żartobliwy - nazwę "bogów", nazwę, która, produkowała tyle ich wyobrażeń."

Te wszystkie cytaty i krótkie wprowadzenie jest po to , by pokazać, że 
polska krytyka błędnie rozumie Houellebecqa, bo jako krytykę zachodniej cywilzacji. To nie jest krytyka zachodniej cywilizacji, ale ludzkości w ogóle. Nadzieję łelebek widzi w oświeceniu, nauce, która przyniesie wyzwolenie od ludzkiego zła. Na ten trop interpretacyjny naprowadził mnie wstęp do wyboru "Pieśni Maldarora" Lautremonta napisany przez nieznanego mi Józefa Waczków. Otóż pisze on, że Ducasse " pyta się dlaczego człowiek jest gorszy, okrutniejszy, bardziej podły od największych drapieżników? Lautremont poeta pokłada nadzieje w nauce, komponuje hymn do matematyki, która mogłaby go utrzec przed nieprawością człowieka." (...)
"Ducasse miał genialną intuicję. Marzył o uwolnieniu człowieka od świadomości racjonalnej, jako źródła największego zła, by sprowadzić go do stanu intuicji zwierzęcej, albo obdarzyć go czymś, czego bóg mu poskąpił (prometeizm Maldarora).(...)
"W świetle badań etologii dzisiejszy człowiek, zachowując wszystkie spontaniczne popędy zwierzęce, umie, dzięki, swojej swiadomości, zdusić w sobie wszystkie instynktowne zahamowania przed agresją i okrucieństwem wobec innych ludzi. I tym się różni niekorzystnie od zwierząt drapieżnych.
Skoro jesteśmy ogniwem pośrednim pomiędzy zwierzętami a prawdziwie ludzkimi ludźmi, jak udowadnia Konrad Lorenz, musimy uznać prawomocność buntu Ducasse`a przeciwko takiemu stanowi rzeczy. W tym tkwi oryginalność pieśni Maldorora."

Pominę dyskusję o pieśniach Lautremonta. Kiedy się je czyta, czuć w nich tę nienawiść do świata popartą logicznymi wnioskami z obserwacji. To jest zapis kondycji ludzkiej obecnej również w "Cząstkach elementarnych" Łelebeka. 
Jaka bardzo jasna i widoczna paralela występuje pomiędzy poglądami tych twóch pisarzy. Pierwsza ksiażka Łelebeka "Poszerzenie pola walki" jest o tej beznadziejnej wyprawie z Paryża na nadmorską francuską prownicję. Podobieństwo do pierwszej pieśni jest uderzające. Oprócz motywu wyjących, biegających i gryzących psów, obecnego  we wszystkich powieściach łelebeka, w pierwszej pieśni jest mowa o pędzącym przed morzem samotnym, szpetnym , brzydkim człowieku, takim jak ten brzydki współpracownik, który bezskutecznie próbuje podrywać dziewczyny w klubie, a potem za pdszeptem kolegi jadą razem za młodą parą nad ocean i ten brzydki idzie, a potem biegnie z papierowym nożem by zabić tego czarnego z białą dziewczyną. On biegnie za nimi, ale potem wraca i mówi, że nie mógł zabić. 

Mimesis

Łelebek stosuje w swojej książce  zarówno staroświecką mimesis, tworzy iluzję realności, kreuje rzeczywistość za pomocą odwołania do potocznego języka, ale i również za pomocą kliszowych repertuarów socjolektów obnaża te chwyty realistycznego iluzjonizmu w kolażu intertekstualnym. Przygodową fabułę i prawie że sensacyjną akcję, jak w "Platformie", można opowiedziec w skrócie  w kilku zdaniach, jest bardzo prosta i może zwieść kogoś, kto nie czytał łelebeka, bo może uznać te książki za czytadła. Tymczasem to ciągłe pytanie, które sobie stawia czytelnik, co będzie dalej(?) uatrakcyjnia powieść, jest takim nawiązaniem do mimesis i zarazem u czytenika modelowego, jak by chciał umberto eco, powoduje dekonstrukcję tej mimesis. Bo czytelnik świadomy zdaje sobie sprawę, że nie fabuła i akcja jest tu najważniejsza, że to jest tylko takie estetyczne opakowanie. 
Nawiązania intertekstulane do Lautremonta są bardzo wyraźne. Właściwie trudno mówić tak naprawdę na serio o mimesis w tej powieści. Jest raczej w tej powieści to przekonanie, o którym pisał R. Nycz w "Tekstowym świecie", że słowa mogą naśladować tylko słowa, a powieść postmodernistyczna stawia mimesis jako negatywne odniesienie.

Zatem jest powieść dla znawców literatury, do których nie należą wszyscy polscy gazetowi krytycy literaccy.                                                                              

  Michel Houellebecq

  Cząstki elementarne
 2004, Wab

czwartek, 8 kwietnia 2010

Bardzo złe małpy



     Złe małpy Amerykanina Matta Ruffa to powieść skrojona według schematów kina hollywodzkiego. Manicheizm, walka dobra ze złem podniesiona do szóstej potęgi, jak to ostatnio pisze się w liternecie. Literatura rozrywkowa z kilkoma trafnymi refleksjami dotyczącymi natury psychologicznej człowieka. To co nas bardzo mocno oburza, zwykle ma odniesienie do naszego własnego życia, do tego samego lub czegoś podobnego. Sama fabuła oparta jest na pewnym chwycie, dobrze znanym literaturoznawcom, ale nie często stosowanym w powieści. Tym razem w sposób uproszczony i na rzecz wciągnięcia czytelnika w "dobrze opowiedzianą" historię, od początku do końca.
Lektura w sumie niezła. Bo czy nie lubimy sobie wyobrażać, że walczymy ze złem? Że jesteśmy po dobrej stronie mocy? Że nie zwariowaliśmy, a organizacja pomaga nam tylko walczyć ze złem, dostarcza broni i logistyki. Młoda kobieta Jane zostaje zwerbowana przez organizację eliminującą złych ludzi, głównie seryjnych morderców. Złych ludzi nazywają złymi małpami. Zabijają ich bronią biologiczną, tropią ich dzięki przeróżnym podsłuchom i kamerom, a potem uśmiercają. Policja często nie wie jeszcze o ich istnieniu. Czy nie każdy z nas chciałby posłuchać historii Jane, którą złapano i przesłuchują teraz w szpitalu psychiatrycznym? Zaczyna się ciekawie, prawda? Koniec też was nie zawiedzie. Ale jeśli lubicie poczytać coś lepszego, refleksyjnego i zarazem artystycznego, czyli poweść z wyższej półki, to sobie darujcie z Mattem ruffem.

      Dodam coś jeszcze. Zacząłem niedawno czytać Agambdena, jego Wspólnotę, która nadchodzi i zwróciłem uwagę na to co pisze o gnozie manichejskiej. Kiedy powiększa się obszar dobra, w wyniku walki ze złem, powiększa się również obszar piekła. Myślę więc sobie, że być może równowaga jest zachowana, ale czy chodzi nam o to, by obszar zła się powiększał? Jak więc postępować ze złem? To dobre pytanie, dobre na powieść. Ale ta książka jest rozrywkowa, więc dostarcza uproszczoną wizję świata. A więc nie ma co się rozpisywać:)