Teraz to już stare dzieje, ale warto chyba poczytać dlaczego ta powieść jak tak ważna.
"Lubiewo" Michała Witkowskiego to powieść autokreacyjna i tylko w tym sensie może zostać nazwana powieścią, bo zwyczajnie nie ma jednego wątku głównego obok pobocznych, bo ma tylko same poboczne wątki, a scala je średnio na jeża postać autora, który czasami zaznacza w jakiś sposób swoją obecność w krótkich historyjkach o polskich ciotach, czyli pedałach, którzy uprawiają seks tylko z heterykami. Nie są gejami, bo nie pieprzą się z takimi jak oni, ale tylko z tymi hetero, nazywają ich lujami.
Ale "Lubiewo" wrocławskiego prozaika, rocznik 75, do niedawna doktoranta na wrocławskiej polonistyce u Stanisława Beresia, który ostanio zaczął się udzielać w Dzienniku, ma ścisły związek z polską prozą minionego okresu, bo dzieli się ta powieść na dwa przedziały czasowe. Pierwsza część to wspomnienia dwóch starych ciot wrocławskich - Patrycji i Lukrecji o pikietach
(czyli miejscach polowań ciot na heteryków) w czasach PRL, które tworzą w miarę jedną ciągnącą sie fabularnie historię, zaś druga część książki to krótkie historyjki o ciotach bardziej po 89 roku, o ich losach w IIIRP, z tylko krótkimi akcentami dawniejszych czasów.
By zrozumieć autotematyzm tej książki, realizm i autokreację, warto zajrzeć do książki Jerzego Jarzębskiego "Powieść jako autokreacja".
Ten polonista z UJ, pisze:
"Realizm jak sądzę, więdnie nie wtedy, gdy intelekt kapituluje przed światem, ale wówczas, gdy znika przeświadczenie , ze los jednostki jest modelem losów społeczności, lub przynajmniej: że w tym, co w egzystencji jednostkowej "modelowe", tkwi klucz do rozwiązania rzeczywiście istotnych zagadnień.
Jak trafnie zauważył Watt w "Narodzinach powieści", nowożytna powieść realistyczna rozpoczyna się od uznania przeżyć zwykłego , współczesnego autorowi indywiduum za przedmiot godny literackiego opracowania - godny dlatego, że tylko poprzez historię konkretnego, osadzonego w okreslonej rzeczywistości społecznej człowieka można dotrzeć do prawd ogólnych, organizujących życie społeczeństwa jako całości. Te prawdy ogólne muszą być jednak ufundowane na względnie jednoznacznym i stabilnym systemie wartości. Kryzys tego systemu, inflacja wartości skutecznie blokuje literackie pośrednictwo między indywiduum a społeczeństwem."
Pierwsza część książi dotyczny wartości kraju Polski Ludowej, stąd jest ona realistyczna. Inaczej się zaczyna dziać w drugiej części, dochodzi do głosu nie postać literacka, ale głos autorski. Trudno dziś pisać prozę realistyczną, najczęściej jest to proza oparta na "wyobraźni na wolności", stylizacji, fikcji jako możliwości tworzenia nowych światów ze słów. Dlatego do głosu przedostaje się prawda autobiograficzna, jedynie głos subiektynej autorskiej prawdy jest w miarę pewny. Oczywiście autobiografizm dochodził do głosu już dużo wczesniej, przed 89 rokiem, był obecny w PRLu w prozie Gombrowicza, Andrzejewskiego, Rudnickiego, Brandysa, Białoszewskiego, Stachury, Żakiewicza. Ale świat ciot był światem opartym na stałych wartościach, regułach i zasadach. Stąd był możliwy do
odworzenia na zasadach tradycyjnej mimesis, jako naśladowania rzeczywistości poprzez modelowych boaterów. Ale ten świat się zmienił po 89 roku. Teraz opis realistyczny stał sie niemożliwy.
Jerzy Jarzębski pisze o "autotematycznym zapisie doświadczenia autokreacyjnego", o tym ,że autor poszukuje w sobie samym mikrokosmosu, że jest dla samego siebie modelem do składania, obiektem twórczej penetracji. Poetykę "modelu rzeczywistości" w prozie zastąpiła poetyka "cytatu z rzeczywistości". Utwór zakłada możliwość dotarcia do przedstawionej rzezywistości jakąś inną, nieliteracką drogą. Pisze Jarzębski, że "w przedsięwzięciu autokreacji istotna jest dynamika autora, który wciela się w coraz to nowe role i z różnych punktówe widzenia ogląda świat."
Witkowski bardzo przebiegle uchodzi przed wpadnięciem w dziennik czy pamiętnik, bo jego autobiografizm nie polega na mówieniu o sobie jako facecie, ale jako o michaśce literacce, ciotce. Bo jak wiadomo autor również jest przegięty i ma skłonności homoerotyczne.
Przytoczę kilka szczegółów. Ale najpierw
był ten wstęp, ponieważ w lubiewie mamy do czynienia właśnie z hermetycznym światem ciotowskim rzuconym na czas historyczny, pokazany jak ten świat ulega rzomyciu, przedawnieniu, jak jest wypierany przez młodych, zakolczykowanych gejów. Do poprawnego odebrania "Lubiewa" niewątpliwie potrzebne jest jakieś przygotowanie, bo nie jest to lektura napisana przez typowego macho, który by opowiadał o znanych męskich sprawach. Lubiewo zapewne realizuje, to o czym pisał Jarzębski:" Literatura skłoni się w nadchodzacych latach ku realizacji intymnego dialogu z odbiorcą, dialogu, w którym istotną rolę odegra stopień wtajemniczenia, przynależność do pewnego towarzyskiego kręgu, wspólnota ekscentrycznych, niecodziennych doświadczeń." Są to słowa z 1984 roku.
Natomiast w Lubiewie jest wiele opisów podrywania lujów w parkach, różne niebezpieczne historie czy takie zabawne, kiedy to pewna ciota zwana Oleśnicką robi konkurencje tirówkom, bo obciąga kierowcom za darmo.Cioty to rzecz jasna faceci, którzy przeginają się, ubierają się jak fececi, ale próbują dodać jakieś kobiece elementy, a to malują usta bezbarwną pomadką, a to
noszą w reklamówkach damskie kosmetyki, grzebyki, kiedy mówią to modelują głos na kobiecy. Mają taką zasadę, że nie gadają z lujami o sobie w parku, ale od razu zabierają się do rozporka, przy tym dostają dziewięć razy na dziesięć po gębie. Autokreacja Witkowskiego w drugiej części powieści z akcją umieszczoną po 89 roku, polega na tym, że pisze o sobie i swoim środowisku w sposób przegięty. Zacytuję fragment:"
"Jeeeeezu, Żorżeta mnie dopadła, manieruję się językowo i ruchowo, przeginam, że chyba już po mnie, po mnie!
Pot leci ze mnie, ścieka mi powolutku stróżkami spod włosów, zatrzymuje się na brwi. Przewalam się ciężko z brzucha na bok, smaruję olejkiem. Patrzę na blondynka spomiędzy traw, z mojego grajdołu na wydmie."
Bohater jest nad morzem w Międzyzdrojach i spotyka na plazy stare cioty pamiętające jeszcze PRL, które coś czasmai mu opowiedzą, jak tu bywało, kiedy przyjeżdżały na wczasy pracownicze i trzeba było udawać, że jest się hetero i skradać się na plażę ciotowską zaraz za plażą nudystów. Druga część nad morzem jest zatutułowana Ciotwski bicz.
Pierwsza, krótsza część, wynurzenia dwóch starych łysiejących facetów - którzy pieszczotliwie nazywają siebie Patrycją i Lukrecją, nie jest przeginaniem się autora, jego autokreacją. Jest zapisem jego reporterskiego notowania słów Patrycji i Lukrecji, świata z ciotowskiego PRLu. Można by nawet powiedzieć, że to jakiś nieznany nam narrator zapukał do drzwi starego bloku dwóch starych ciot i spisuje do Dużego Formatu Wyborczej reportaż, no ale my wiemy, że autor powieści jest ciotą i że rozmawiał z prawdziwymi starymi ciotami, bo sam o tym mówił w licznych wywiadach i w jednej telewizyjnej przygodzie, podczas której oprowadzał dziennikarzy po wrocławskich pikietach, m.in. w byłych radzieckich koszrach. W każdym bądź razie narrator :) wyjaśnia nam że "przeginanie się to udawanie kobbiet - jakimi je sobie wyobrażają ( chodzi o Lukrecję i Patrycję) - wymachiwanie rękami, piszczenie, mówienie ależ przestań i Boże Bożenka. Albo podchodzenie do miśka (czyli luja), kładzenie mu ręki pod brodę i mówienie
- Główkę , szczeniaczku, wyżej trzymaj, jak do mnie rozmawiasz.
Wcale nie chcą być kobietami, chcą być przegiętymi facetami. Tak im dobrze, to był ich sposób na całe życie. Zabawa w babę.
- Ależ przestań, moja droga! - teraz Patrycja przegina się i podaje herbatę w wyszczerbionej szklance. Tak, w starej, obskurnej szklance, ale jednak na tacce i z serwetką. Formy, formy są najważniejsze. I słowa. Na stronie 147 wydania ha!artowskiego jest zarazem i autotematyzm i autokreacja. Michaśka opisuje spotkanie na plaży z wyemancypowanymi gejami z poznania, historyjka ma tytuł: Napisz o nas!
"Znam je te ogłoszenia, oj, znam, z całym tabunem ludzi się swego czasu spotkałam.
A oni do mnie, czy tą piłką będę rzucała, bo taką siatkę przez całą odległość od morza do wydm przewiesili na patykach i grają. Jeden w dredach utlenionych, drugi z tatuażem, wszyscy podskakują, męscy.
- Gdzie, gdzie ja do piłki? Położę się może raczej na waszym kocu, jeśli pozwolicie i opowieścią taką was uraczę, bo od opowieści jestem. Pisarz? Pisarką jestem nie lada, Michaśka Literatka mnie wołają, dawniej Śnieżka.
(...)
-Napisz koniecznie książkę o nas, o nas -Gejach... Musi to być historia dwóch gejów z klasy śreniej, z wyższym wykształceniem, doktorantów z zarządzania i finansów, w okularkach, w sweterkach...
(...)
-Aha! Świetny pomysł na książkę, genialny prezent na Walentynki, pary gejowskie se kupią w galerii sklepów, już lecę pisać, muszę zmykać, może co zarobię!"
Historyjka o Pauli(facecie):
"- Ha! ha! ha! Aleś Andzia, znowu wymyśliła!
- Ty wiesz, Paula, czemu ten kurwiszon, Michaśka, książkę o nas pisze?
-Czemu?
-Bo myśli, że luje przeczytają, wzruszą się naszym losem i się zlitują i staną się do drutowania łaskawsi."
Witkowski potrafi stworzyć też ładne porównanie -
"Umorusani chłopcy przyprószeni tym wtorkiem, jak szarym kurzem."
Dwa razy w powieści jest mowa o jeziorze Wigry.
Pierwszy raz wspomina je emerytka z Lubiewa, czyli tej plaży ciotowskiej nad morzem(facet):
-Wtedy to w ogóle bardziej się czuło, że jest się w Polsce. Bo były polskie produkty, w radio puszczali polską muzykę, jeździło się też tylko po Polsce, bo były trudności paszportowe. I człowiek czuł się Polakiem. Zmywało się Ludwikiem, słuchało przy tym Maryli Rodowicz i marzyło o wczasach nad jeziorem Wigry."
Inna emerytka(facet):
"To zachód przyszedł i pzywlókł swoje choroby, swoje ananasy podejrzane. A kto go zapraszał? Albo to źle było nad jeziorem Wigry, augustowskie noce, kormoranów wątła nić, tańce na drewnianym molo... Komary. Wyżywienie w stołówce było bardzo dobre...(...)."
Michaśce czy Michalinie zdaje się, że widzi Oleśnicką z dala na plaży ze swoim psem:
"Żeby to ona i jej pies, co w Bydgoszczy, Toruniu, Kaliszu, Suwałkach, Zgierzu, Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu, Olsztynie, Krakowie, wszędzi obsikiwał drzewa na pikietach(... )."
Michaska jeszcze charakteryzuje lujów, jako typy o szerokiej duszy, które rzucają butelkę wódki w krzaki i nie mają wygolonych członków, typ występujący tylko na wschód od Odry po krańce Rosji.
Histoyjki z Lubiewa są świeże, na pewno tak je każdy odbierze. Jedyne czego brakuje tej powieści, to jakiejś ciagnącej się przez całą powieść nitki fabularnej. Wypada jedynie kibicować autobiograficznym, autokreacyjnym wynurzeniom samego autora, bo nie ma innych stałych bohaterów w tej powieści, inne cioty zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Lubiewo
Michał Witkowski
Ha!art
Kraków 2005